środa, 24 maja 2017

Renowacja drzwi i podłóg w poniemieckiej kamienicy

stare drewniane drzwi i framugi

Tak się szczęśliwie złożyło, że nasze mieszkanie w kamienicy, miało oryginalne okna skrzynkowe, podłogę i drzwi z opaskami. Po długich deliberacjach (bo chcieliśmy bardzo, ale wszyscy nam odradzali i mówili, że to bezsensu) i omawianiu za i przeciw postanowiliśmy wszystko odrestaurować.
Renowacja zabytkowej stolarki w kamienicy jest jak historia romansu. Najpierw zachwyt, wielka miłość, nadzieje i oczekiwania, potem ślub i… proza życia. Zaczynamy dostrzegać wady małżonka. Ale prawdziwa miłość trwa.

Poniemieckie drewniane drzwi i framugi

renowacja drzwi w stuletniej kamienicy

Oto drzwi i framugi z opaskami. Mają nieco ponad sto lat (budynek powstał ok. 1906 roku). Przez kilkadziesiąt peerelowskich lat malowane kolejnymi warstwami farby olejnej w kolorze białym. Potem standardowo opalone z farby, oszlifowane, szpachlowane i pomalowane dwiema warstwami białej farby akrylowej. Okucia i klamki, choć niewielkiej urody, zostawiliśmy oryginalne. Klamki zostały oczyszczone, okucia pomalowane. 

drewniane drzwi i framugi w poniemieckiej kamienicy


Gdy włączyliśmy ogrzewanie, to naocznie przekonaliśmy się o właściwościach higroskopijnych drewna. Otóż, gdy powietrze zrobiło się suche, nasze pięknie odrestaurowane drzwi zaczęły sobie oddychać, oddając powietrzu wilgoć. Można było to poznać po tym, że zrobiły się paskudne szpary w zagłębieniu frezu.
Miałam ochotę wyć i płakać z rozpaczy. Kolega poradził, byśmy wypełnili je akrylem, ale na szczęście go nie posłuchaliśmy. Szpary w sezonie letnim stają się niemal niewidoczne, w zimowym widać je nieco bardziej, ale powiedzmy, że dodają drzwiom charakteru. Taki naturalny shabby chic.
W niektórych pomieszczeniach, gdzie powstały nowe otwory drzwiowe, musieliśmy kupić nowe drzwi. Poszliśmy „po taniości”, nie wzięliśmy więc drewnianych, tylko z płyty wiórowej. Za to zainwestowaliśmy w ozdobne opaski drzwiowe i to się akurat opłacało, bo niektórzy goście myślą, że to oryginalne drzwi. Oczywiście, dopóki nie zobaczą ich z bliska.

Stara drewniana podłoga

Pod puszystymi peerelowskimi dywanami podłoga zachowała się całkiem dobrze, wraz z przeglądem kolorystycznym farb olejnych, jakie akurat rzucano na rynek. Ostatni kolor to piękny sraczkowaty.
Cyklinowanie ukazało piękno i świetny stan drewna (sosna, a w jednym pokoju świerk). 

wycyklinowana stuletnia świerkowa podłoga
podloga świerkowa, kolory niestety są przekłamane, zbyt żółte 

W podłodze były niestety też piękne szpary. Pod wpływem jakichś internetowych rad postanowiliśmy wypełnić je pyłem z cyklinowania z klejem. Sam cykliniarz kręcił nosem i szczerze nas ostrzegał, że na trwałość tego wypełnienia nie daje gwarancji, bo będzie wypadać. Zanim jeszcze nastąpiło to tragiczne wydarzenie, stało się coś innego. Oczywiście podłoga została wycyklinowana i pomalowana półmatowym lakierem w kolorze jasny dąb, który miał nieco wychłodzić odcień drewna. (Jak się później okazało, wychłodził za mało. Drewno pod lakierem ma tendencję do żółknięcia, zresztą, czym byśmy nie pomalowali, odcień i tak za jakiś czas się zmieni, wyjątkiem są może podłogi bardzo ciemne). Ale z początku podłoga była bardzo ładna, nie oddają tego niestety fatalnej jakości zdjęcia, które wtedy zrobiłam. 


stara drewniana podłoga po cyklinowaniu i lakierowaniu

I zaczynają się problemy

Natomiast kilka tygodni później niepomiernie zdziwiło nas, że wypełnienia szpar w kilku miejscach zmieniły kolor na... ostry pomarańczowy. Nie mam pojęcia, jaka dziwna reakcja chemiczna tu zaszła, ale tak w istocie się stało. Ponieważ cykliniarz nie brał odpowiedzialności za wypełnienia, musieliśmy z tym żyć. Da się. Gorzej z tym, że podobnie jak w przypadku drzwi, po włączeniu ogrzewania szpary w niektórych miejscach bardzo się poszerzyły, a wypełnienie powypadało. W tych szparach pewien mały domownik sprytnie przechowuje chyba całe zestawy lego, oczywiście tylko do pierwszego odkurzania.Tak kończą firmowe klocki kupowane z naszej krwawicy.
Czy żałujemy, że podłogi nie przełożyliśmy? Jest z tym strasznie dużo roboty, wyciąganie gwoździ może poniszczyć drewno, więc nie ma co gdybać i płakać nad rozlanym mlekiem. Jak się chce w domu stare drewno, to nie można narzekać, że nie wygląda jak nowe. Zresztą szpary to mały pikuś. Podłoga zawiera ewidentne dowody na to, że jeden z domowników namiętnie huśta się na krześle, a także ślady wielu innych zdarzeń (nawet ślad obszycia na dywanie odbił się pięknym ornamentem, tak miękkie jest drewno sosnowe). No cóż, wszystko, czego się używa, niszczy się. Przewaga drewna nad sztucznymi materiałami jest taka, że można je odnowić, a płyty wiórowej czy PCV nie.

Co łączy nas, posiadaczy podłóg z miękkiej sosny? Krzywym okiem patrzymy na odwiedzające nas panie, które nie zamierzają ściągnąć szpilek… A już gdy do głowy im przyjdzie taniec! Oj! Drogie panie, zapraszamy do nas w miękkich balerinkach. 

Przeczytaj inne wpisy na podobny temat:





niedziela, 7 maja 2017

Kwiaty na balkonie, czyli must have sezonu

uczep rózgowaty, pelargonie, begonie, surfinie na balkonie w kamienicy

Tak uwielbiam mieć ukwiecony balkon, że zazwyczaj już w drugiej połowie kwietnia biegnę na targ po sadzonki. W tym roku jednak powstrzymała mnie pogoda. Nie to, że mrozy, bo na Dolnym Śląsku nam one nie straszne, ale po prostu było brzydko i zimno. A sadzenie kwiatów to mój rytuał, więc musi być pięknie i ciepło na dworze, żeby było przyjemnie.

Ale w końcu nastał odpowiedni dzień majowy

Wzięłam rower, złotą kartę kredytową i w sobotni ranek pojechałam na targ. I jak zwykle, szalony wybór kwiatów, nie wiadomo, na co się zdecydować, a miejsce na balkonie ograniczone. Tłum ludzi, podniecony ciepłą pogodą, gratką w tym roku, niemal wyrywał sobie roślinki z rąk. Znikały w błyskawicznym tempie, więc trzeba było szybko decydować, żeby i dla mnie coś zostało. Znów postanowiłam dać szansę uczepowi rózgowatemu (złoty deszcz), który urzekł mnie pięknymi, słonecznymi kwiatkami. Kilka lat temu miałam go na balkonie, ale wsadziłam go do doniczki z kocanką i w pełni lata marnie skończył, zagłuszony przez ekspansywną roślinę. Więc w tym roku postanowiłam dać mu osobne mieszkanie. Zakupiłam sadzonki uczepu, surfinie niebieskie i fioletowe, różowe pelargonie bluszczolistne i rabatowe, białe pelargonie bluszczolistne i przecudne begonie, które miały tak piękne kolory, że trudno było się zdecydować, co wybrać. Ledwo toto wszystko dowiozłam do domu. 

Sadzimy kwiaty

Nie lubię plastiku, ale akurat uważam, że plastikowe doniczki są najpraktyczniejsze na balustradę. Łatwo się je myje, nie niszczą się, nie butwieją itd. Wybrałam takie, by ich plastikowa brzydota jak najmniej rzucała się w oczy, zresztą roślinki i tak je szybko zakryją, i o to chodzi.
Teraz chwila zastanowienia, co gdzie wsadzamy. Potem przyjemne sadzenie w ciepłych promieniach majowego słońca.
Do kupionych sadzonek dołączam w tym roku eksperymentalnie wiciokrzew japoński – siedem pędów uszczkniętych od pięknego krzewu znajomej ogrodniczki. Jest nieukorzeniony i wygląda niewyraźnie. Zobaczymy, czy się przyjmie. 
Po wszystkim balkon wygląda jak po lawinie błotnej. Trzeba ostro sprzątać.

No, trochę mnie poniosło. Kolorystycznie. Wiem, że zamiłowanie do tęczowych kolorów nie świadczy może o najlepszym guście, ale cóż…

kwiaty na balkonie po posadzeniu, wiciokrzew, uczep rózgowaty, begonie, surfinie

Chwilę później na uczepie pojawił się pierwszy gość. Gość nie odpoczywał, tylko ciężko pracował. Swoją drogą nie wiedziałam, że uczep jest miododajny, do tej pory pszczółki na mój balkon przylatywały tylko do lawendy.

pszczółka na uczepie rózgowatym

Po kilku godzinach na majowym ostrym słońcu płatki begonii wyglądają na brzegach jak popalone. Widać osłona z surfinii i uczepu jest jeszcze zbyt mała. Trzeba wymyślić coś innego.
No i zasłużona nagroda dla prowincjonalnej pani domu:

kwiaty na balkpnie


A wieczorkiem zapowiedzieli przymrozki. Mam nadzieję, że to podłe kłamstwo. Nie należy mediom wierzyć.

Przymrozek co prawda nie nastąpił (plus dwa nad ranem), ale wszystkie kwiaty nocowały w kuchni (w końcu zainwestowałam w nie niemało). Ale za to przeżyłam załamanie nerwowe, gdy odkryłam, że białe pelargonie, które miałam za bluszczolistne, to pelargonie wielkokwiatowe! Ja kudłata durnowata! Wszystko przez tych sprzedawców na targu, którzy nie dają się człowiekowi spokojnie zastanowić, pomyśleć, pogrymasić, tylko zniecierpliwieni sterczą nad nami, potrząsając nerwowo pustą reklamówką na sadzonki…
Wylegiwanie się z piwkiem na balkonie nie trwało długo, bo moja kwiatowa nerwica kazała mi lecieć na targ do niecierpliwego sprzedawcy z wąsem i dokupować kolejne kwiaty. Doszła więc tradycyjnie komarzyca, a także trochę pelargonii rabatowych (kupiłam je chyba w jakimś amoku, bo wolę wielkokwiatowe).

Lobelia – spełnione marzenie

Ponieważ begoniom uparcie obsychały płatki kwiatów, więc stwierdziłam, że wciąż mają za dużo słońca. Myślałam, jaką tu estetyczną osłonę im sprawić i wymyśliłam. Zobaczyłam ją na targu i się zakochałam. Lobelia. Właściwie marzyłam o niej od kilku lat, ale zawsze słyszałam, że one nie lubią zbyt mocnego słońca, a ja mam balkon od zachodu. Ale tym razem pomyślałam, że zaryzykuję. No i kupiłam. Jest piękna, ale tak jak myślałam, kapryśna i niełatwa. W upalne dni po południu wygląda jak swoje własne zwłoki. Sucha i oklapnięta. Źle znosi suszę, ale i przelanie. W końcu wyczaiłam, że najlepiej podlewać ją dwa razy dziennie małymi dawkami. No i wystarczył weekendowy wyjazd, kiedy to dzień nie była podlana i na balkonie zastałam kompletnego suchacza. Aż się płakać chciało. Wyglądało na to, że nic z niej nie będzie, ale podlałam ją wodą z resztkami nadziei. I stał się cud. Na drugi dzień ożyła. A więc lobelia ma duże zdolności regeneracyjne. Jednak lepiej ich nie nadużywać, bo kiedyś się może nie podnieść.
Postanowiłam też podjąć jeszcze większe ryzyko i na mój balkon trafiły rośliny wieloletnie: clematis i kilka pnączy.
Po paru przeprowadzkach i zabiegach znerwicowanej pani domu stan balkonu na koniec czerwca wygląda tak:

powojnik, lobelia, złoty deszcz, pelargonie, clematis




mój balkon w kamienicy, rośliny na balkonie



kwiaty na balkonie w kamienicy, pelargonia


rośliny na balkonie w kamienicy

To wszystko jest oczywiście malowniczo oprószone niczym babeczki cukrem pudrem pyłem z papy i cegieł z sąsiedniej budowy. W poprzednich latach miałam piękny widok na drzewa i zarośniętą winobluszczem ruinę, a w tym roku nowy właściciel remontowanej ruiny nielegalnie ogłowił nam całkiem drzewa.I zamiast nich mogę teraz podziwiać uwijających się w pocie czoła robotników. Dlatego tak brzydko kadruję zdjęcia. 

Na ten temat napisałam też:
Bratki - balkonowe czekadałeko
Balkon dla początkujących
Pnącza na moim balkonie - pierwsze eksperymenty
Clematis na balkonie, czyli wyzwanie dla niefrasobliwej pani domu

piątek, 5 maja 2017

Nasze dziecko w szkole muzycznej. Jak przeżyć pierwsze trzy lata?


Dzielę się tu pewnymi swoimi przemyśleniami nie po to, żeby się powymądrzać, ale żeby dodać otuchy tym, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z muzyką. To rady dla zwykłych rodziców zwykłych dzieci. Jeśli chowacie wirtuoza, lepiej ich nie czytajcie.
A więc... (tak, wiem, nie zaczynaj zdania od "a więc")... A więc... Jak przeżyć pierwsze lata naszego dziecka w szkole muzycznej?

1. Przede wszystkim nastaw się, że będzie ciężko.

2. Nastaw się, że dziecko nie zaskoczy i trzeba będzie porzucić szkołę. Zresztą groźba porzucenia szkoły jest aktualna na każdym etapie nauki.

3. Nastaw się, że raz na jakiś czas wystąpi kryzys u dziecka. Zachęcaj dziecko, żeby się nie poddawało, nie rezygnowało. Lekkie kryzysy zdarzają się co jakiś czas u każdego i są normalne. Nie warto wtedy odpuszczać i od razu rezygnować ze szkoły. Słyszałam o dorosłych, którzy mają żal do rodziców, bo zbyt łatwo zgodzili się na porzucenie przez nich szkoły, nie zmotywowali, nie zmusili.

4. Nastaw się, że raz na jakiś czas wystąpi kryzys u Ciebie. Nie przejmuj się nim, szybko minie. Na szczęście to nie Ty musisz codziennie ćwiczyć gamy i pasaże. A więc skąd ten kryzys? Patrz: punkt 5 i 6.

5. Uczęszczaj na lekcje instrumentu z dzieckiem (z początku nawet na każdą, w II i III klasie np. na co drugą). Większość nauczycieli tego wymaga przez pierwsze lata. Ale uwaga! Zdarzają się tacy, którzy sobie tego nie życzą. Myślę jednak, że warto, bo łatwiej skontrolować, czy dziecko dobrze ćwiczy. Dzięki temu czas ćwiczeń może być krótszy, bo bardziej efektywny. Ale można też przedobrzyć, nazbyt się angażując, i dziecko potem nie umie i nie chce samodzielnie ćwiczyć. No niestety, ja sobie nałożyłam nieopatrznie taką kulę na nogę i zastanawiam się, jak ją dyskretnie odpiąć.

6. Przygotuj się na to, że w czasie domowych ćwiczeń dziecka trzeba pilnować realizacji poleceń nauczyciela. Jesteś laikiem w sprawach muzycznych? Nie przejmuj się. Ja też nim jestem, a mimo to po kilku miesiącach nauki nauczycielka instrumentu zaczęła podejrzewać, że w domu zatrudniamy korepetytora z instrumentu. Nauczyłam się z grubsza wyłapywać błędy rytmiczne, nutowe, dynamiczne i artykulacyjne. Pytanie tylko, czy to dobrze? Na pewno z początku dziecku to pomaga. Ale jak usłyszałam, że są rodzice, którzy nie mają zupełnie pojęcia, co ich dziecko ćwiczy, to im pozazdrościłam. W takim sensie, że dzieci te są samodzielne. A tu się trzeba tej samodzielności nauczyć.
Z kolei zdziwiłam się, gdy przeczytałam, że większość laureatów konkursów chopinowskich do 15 roku życia ćwiczyło pod kontrolą rodziców, więc chyba coś w tym jest.

7. Nie licz na to, że dziecko z własnej woli usiądzie do ćwiczeń (nie słyszałam o takich przypadkach). Przypominaj mu o tym cierpliwie, byle nie kijem. Pilnuj czasu, który spędza przy pianinie, i realizacji poleceń nauczyciela. Chwal, gdy z własnej inicjatywy usiądzie do instrumentu (choćby po to, żeby zagrać „Sto lat” ze słuchu). I nie licz na to, że będzie czerpało z ćwiczeń wielką przyjemność. Owszem, z radością zagra Ci trzy razy z rzędu menueta i będzie szczęśliwe. Ale to Ty musisz mu wytłumaczyć, że ćwiczenia nie polegają na tym, żeby grać to, co nam idzie łatwo, tylko na mozolnym szlifowaniu kłopotliwych fragmentów utworu.

8. Przygotuj się na to, że będziesz musiał posiąść fascynującą wiedzę o interwałach, tonice, triolach i synkopach. Chyba że Twoje dziecko należy do tego 1% dzieci, które lubią kształcenie słuchu i bez pomocy rodziców świetnie sobie radzą na tym przedmiocie. A kształcenie słuchu to coś, co może przyprawić o gęsią skórkę nawet tych, co mają doktorat z chirurgii.

9. Nie porównuj dziecka do innych dzieci. Ha, łatwo powiedzieć! Ale co, jeśli na pierwszym popisie nasze dziecko mozolnie wystukało „Dzięcioła”, a tu rówieśniczka Nikola mistrzowsko zagrała jakąś „etiudę z pedałem”? Można się załamać. No można. Dlatego się nie porównujemy.
Dziecko nasze z pewnością będzie robiło postępy i ani się obejrzymy jak zagra „etiudę z pedałem”. Oczywiście, Nikola w tym czasie będzie już grała etiudy Szopena, więc się nie porównujemy, bo można wpaść w zazdrość (albo w zbytnią próżność, jeśli jesteśmy rodzicami Nikoli).

10. Panuj nad nerwami. Ha, łatwo powiedzieć! Niekiedy w czasie ćwiczeń emocje obu stron naprawdę sięgają zenitu. Znany mi jest przypadek młodej skrzypaczki, która podczas ćwiczeń straszyła matkę, że wydłubie jej smyczkiem oko. Tak więc dla naszego dobra, jako starsi i mądrzejsi, panujmy nad nerwami naszymi i dziecka.

11. Zachęcaj dziecko do wykorzystywania umiejętności muzycznych poza szkołą. Niech robi koncerty dla rodziny, śpiewa psalmy w kościele, gra popularne piosenki samo dla siebie. Niech nie boi się zagrać na przygodnych, nawet rozstrojonych pianinach w restauracjach i pensjonatach. Niech usłyszy pochwały i zachwyty. Niech zobaczy, że ta wiedza i umiejętności konkretnie mu się przydają. To szalenie mobilizuje.

12. Nie planuj długotrwałej kariery dziecka w pierwszej klasie (no chyba, że jesteś z Japonii albo z Chin). Nie zastanawiaj się, jaki instrument dodatkowy ma wybrać w czwartej, na jaki kierunek zapisać go w drugim stopniu, i jaki profesor z Krakowa byłby dla niego najlepszy. Umiejętności, talenty i chęci dziecka zmieniają się jak w kalejdoskopie. Trzeba się cieszyć każdym zakończonym semestrem, bo to może być nasz ostatni w szkole muzycznej.

13. Ciesz się sukcesami. A one na pewno będą. Nie dla każdego szóstki z egzaminów i wygrana w konkursach regionalnych. Ale nawet przeciętniak nieraz przyprawi Was o łzy wzruszenia i pęknięcie z dumy.

14. Ciesz się, jeśli masz cierpliwych sąsiadów. My takich mamy. Nie narzekają, tylko chwalą i motywują, a pianino słychać w całej kamienicy. Dobrym sąsiadom należy dziękować za miłe słowa, a złym i czepialskim życzyć pogody ducha.

Podsumowując, szkoła muzyczna, to trochę taki roller coaster. Czeka nas ostra jazda w dół i w górę. I na pewno ogromna dawka emocji. I życzę wszystkim, żeby przeważały te pozytywne.

Zapraszam do podzielenia się swoimi refleksjami na ten temat.

Poczytaj inne wpisy na ten temat:



Balkon dla początkujących

Cztery lata temu stałam się szczęśliwą posiadaczką balkonu. Ponieważ zaś ciągnie mnie do grzebania w ziemi, a nigdy nie miałam ...