Tak uwielbiam mieć ukwiecony balkon, że zazwyczaj już w
drugiej połowie kwietnia biegnę na targ po sadzonki. W tym roku jednak
powstrzymała mnie pogoda. Nie to, że mrozy, bo na Dolnym Śląsku nam one nie
straszne, ale po prostu było brzydko i zimno. A sadzenie kwiatów to mój rytuał,
więc musi być pięknie i ciepło na dworze, żeby było przyjemnie.
Ale w końcu nastał odpowiedni dzień majowy
Wzięłam rower, złotą kartę kredytową i w sobotni ranek pojechałam
na targ. I jak zwykle, szalony wybór kwiatów, nie wiadomo, na co się
zdecydować, a miejsce na balkonie ograniczone. Tłum ludzi, podniecony ciepłą
pogodą, gratką w tym roku, niemal wyrywał sobie roślinki z rąk. Znikały w
błyskawicznym tempie, więc trzeba było szybko decydować, żeby i dla mnie coś
zostało. Znów postanowiłam dać szansę uczepowi rózgowatemu (złoty deszcz),
który urzekł mnie pięknymi, słonecznymi kwiatkami. Kilka lat temu miałam go na
balkonie, ale wsadziłam go do doniczki z kocanką i w pełni lata marnie
skończył, zagłuszony przez ekspansywną roślinę. Więc w tym roku postanowiłam
dać mu osobne mieszkanie. Zakupiłam sadzonki uczepu, surfinie niebieskie i
fioletowe, różowe pelargonie bluszczolistne i rabatowe, białe pelargonie
bluszczolistne i przecudne begonie, które miały tak piękne kolory, że trudno
było się zdecydować, co wybrać. Ledwo toto wszystko dowiozłam do domu.
Sadzimy kwiaty
Nie lubię plastiku, ale akurat uważam, że plastikowe doniczki
są najpraktyczniejsze na balustradę. Łatwo się je myje, nie niszczą się, nie
butwieją itd. Wybrałam takie, by ich plastikowa brzydota jak najmniej rzucała
się w oczy, zresztą roślinki i tak je szybko zakryją, i o to chodzi.
Teraz chwila zastanowienia, co gdzie wsadzamy. Potem przyjemne sadzenie w ciepłych promieniach majowego
słońca.
Do kupionych sadzonek dołączam w tym roku eksperymentalnie
wiciokrzew japoński – siedem pędów uszczkniętych od pięknego krzewu znajomej
ogrodniczki. Jest nieukorzeniony i wygląda niewyraźnie. Zobaczymy, czy się
przyjmie.
Po wszystkim balkon wygląda jak po lawinie błotnej. Trzeba
ostro sprzątać.
No, trochę mnie poniosło. Kolorystycznie. Wiem, że
zamiłowanie do tęczowych kolorów nie świadczy może o najlepszym guście, ale
cóż…

Chwilę później na uczepie pojawił się pierwszy gość. Gość
nie odpoczywał, tylko ciężko pracował. Swoją drogą nie wiedziałam, że uczep jest
miododajny, do tej pory pszczółki na mój balkon przylatywały tylko do lawendy.
Po kilku godzinach na majowym ostrym słońcu płatki begonii
wyglądają na brzegach jak popalone. Widać osłona z surfinii i uczepu jest
jeszcze zbyt mała. Trzeba wymyślić coś innego.
No i zasłużona nagroda dla prowincjonalnej pani domu:
A wieczorkiem zapowiedzieli przymrozki. Mam nadzieję, że to
podłe kłamstwo. Nie należy mediom wierzyć.
Przymrozek co prawda nie nastąpił (plus dwa nad ranem), ale
wszystkie kwiaty nocowały w kuchni (w końcu zainwestowałam w nie niemało). Ale za
to przeżyłam załamanie nerwowe, gdy odkryłam, że białe pelargonie, które miałam
za bluszczolistne, to pelargonie wielkokwiatowe! Ja kudłata durnowata! Wszystko
przez tych sprzedawców na targu, którzy nie dają się człowiekowi spokojnie
zastanowić, pomyśleć, pogrymasić, tylko zniecierpliwieni sterczą nad nami,
potrząsając nerwowo pustą reklamówką na sadzonki…
Wylegiwanie się z piwkiem na balkonie nie trwało długo, bo
moja kwiatowa nerwica kazała mi lecieć na targ do niecierpliwego sprzedawcy z
wąsem i dokupować kolejne kwiaty. Doszła więc tradycyjnie komarzyca, a także
trochę pelargonii rabatowych (kupiłam je chyba w jakimś amoku, bo wolę wielkokwiatowe).
Lobelia – spełnione marzenie
Ponieważ begoniom uparcie obsychały płatki kwiatów, więc
stwierdziłam, że wciąż mają za dużo słońca. Myślałam, jaką tu estetyczną osłonę
im sprawić i wymyśliłam. Zobaczyłam ją na targu i się zakochałam. Lobelia.
Właściwie marzyłam o niej od kilku lat, ale zawsze słyszałam, że one nie lubią
zbyt mocnego słońca, a ja mam balkon od zachodu. Ale tym razem pomyślałam, że
zaryzykuję. No i kupiłam. Jest piękna, ale tak jak myślałam, kapryśna i
niełatwa. W upalne dni po południu wygląda jak swoje własne zwłoki. Sucha i
oklapnięta. Źle znosi suszę, ale i przelanie. W końcu wyczaiłam, że najlepiej
podlewać ją dwa razy dziennie małymi dawkami. No i wystarczył weekendowy
wyjazd, kiedy to dzień nie była podlana i na balkonie zastałam kompletnego
suchacza. Aż się płakać chciało. Wyglądało na to, że nic z niej nie będzie, ale
podlałam ją wodą z resztkami nadziei. I stał się cud. Na drugi dzień ożyła. A
więc lobelia ma duże zdolności regeneracyjne. Jednak lepiej ich nie nadużywać,
bo kiedyś się może nie podnieść.
Postanowiłam też podjąć jeszcze większe ryzyko i na mój balkon
trafiły rośliny wieloletnie: clematis i kilka pnączy.
Po paru przeprowadzkach i zabiegach znerwicowanej pani domu
stan balkonu na koniec czerwca wygląda tak:



To wszystko jest oczywiście malowniczo oprószone niczym babeczki cukrem pudrem pyłem z papy i cegieł z sąsiedniej budowy. W poprzednich latach miałam piękny widok na drzewa i zarośniętą winobluszczem ruinę, a w tym roku nowy właściciel remontowanej ruiny nielegalnie ogłowił nam całkiem drzewa.I zamiast nich mogę teraz podziwiać uwijających się w pocie czoła robotników. Dlatego tak brzydko kadruję zdjęcia.
Bratki - balkonowe czekadałeko
Balkon dla początkujących
Pnącza na moim balkonie - pierwsze eksperymenty
Clematis na balkonie, czyli wyzwanie dla niefrasobliwej pani domu
Bardzo przydatny blog, tylko kompletny laik nie zawsze potrafi przypisac kwiaty ze zdjęć do opisu. Podoba mi się piękny niebieski dribni kwitnący kwiat zawieszony nisko po lewej stronie, a nie wiem co to jest? Moze wiecej pojedynczych kwiatow na zdjęciach wraz z podpisem?
OdpowiedzUsuńTen kwiat to lobelia, moja wielka porażka ☺️. Dziękuję za miły komentarz.
OdpowiedzUsuń