czwartek, 13 grudnia 2018

Kot vs. niemowlak – love or hate?



dziecko kotek niemowlę


Osoby dramatu:

Słodki Niemowlaczek, wiek kilka miesięcy, nazwijmy go Zrazik.
Kot, wiek kilkanaście miesięcy o przewrotnym imieniu Myszka (to trochę tak, jakby bardzo krwiożerczego skina nazywać Czarny, w obu przypadkach właściciele [kota albo skina] wykazali się totalnym brakiem empatii).

Prolog

Przed narodzinami Zrazika oczywiście w naszej rodzinie pojawiały się pewne obawy. Związane były z tym, że po mieście chodziły słuchy, jakoby koty wykazywały dusicielskie skłonności w stosunku do maleńkich dzieci. Niby to kotek machnie ogonkiem przymilnie, miauknie, mruknie, otrze się o nogę, a w chwili nieuwagi – hyc!  I kładzie się dziecku na szyję.

Trudne początki

Obawy okazały się nieuzasadnione. Myszka od pierwszej chwili, gdy w domu pojawił się Zrazik, traktowała go jak powietrze, a jak wiadomo na powietrzu nie da się położyć. Przy okazji mamę Zrazika, czyli mnie, również zaczęła olewać. Przestała mi włazić na kolana, ocierać się o nogi, podchodzić. Po prostu traktowała nas jak zarazę morową. Kto ma kota (np. Ala), ten wie, jak boli taka kocia, ostentacyjnie okazywana obojętność. Jak brakuje tego miękkiego futerka na kolanach, tego mruczenia. Och, Zrazik jest słodki i cudowny, ale nie ma futerka i nie mruczy.

Iskra nadziei

Myszka też nie wyglądała na szczęśliwą. Ewidentnie coś ją gryzło i nie były to pchły. Coś nie do końca było w domu jak należy.
Pewnego dnia zaczęła jednak zauważać, że Zrazik wbrew pozorom nie jest przyczepiony do mnie na stałe. Otóż z jakichś tajemniczych powodów od czasu do czasu odkładam Zrazika do łóżka (tak, tak, naszego). My wiemy, że to dlatego, żeby sobie pospał, ale co myśli kot? Że Zrazik chwilowo stracił nasze względy. Jest to najlepszy moment, by wskoczyć pani na kolana i pokazywać, że pokryty przepięknym włosiem, mruczący stwór jest lepszy od takiego gołego, różowego i wrzeszczącego.

Po jakimś czasie kot zaczął też doceniać cały arsenał niemowlęcych akcesoriów. Okazuje się on jak najbardziej dla kota przydatny: mięciutkie łóżeczko, wygodna gondolka, przytulna spacerówka, intrygujące krzesełko do karmienia i mnóstwo, mnóstwo cudownych polarowych kocyków, które koniecznie należy wytrwale ugniatać łapkami jak ciasto drożdżowe.
To etap, gdy kot zaczyna akceptować nowego domownika. Zrazik wkupił się w jego łaski polarowymi kocykami.

Ostrzeżenie: Osoby nazbyt wrażliwe i te poniżej 18 lat nie powinny czytać poniższego fragmentu. Dlatego niech zamkną oczy i od razu przeskoczą do epilogu.

Niebezpieczny eksperyment

Łóżeczko niemowlęce okazało się najrzadziej używanym meblem w naszym domu. Pewnego dnia, gdy chciałam ułożyć rozkopaną nieco pościel, spod niej dobiegło ostrzegawcze mruczenie, żebym przypadkiem nie wytrzepała kota podobnie jak okrywającą go kołdrę. Myszka na dobre zaanektowała łóżeczko. Znalazła sobie kolejny azyl, schowana pod niemowlęcą pościelą.
Pewnego dnia Zrazik bawił się w łóżeczku, a ja postanowiłam nagrać filmik. O dziwo, w kadrze nagle pojawił się kot. Wylazł spod kołdry, nieco zaniepokojony, że ktoś rozrabia na jego terytorium.
Zrazik gdy tylko zobaczył tego wielkiego, żywego pluszaka, od razu ruszył do niego ze swoimi niewinnymi pulchnymi łapkami. Nie interweniowałam, pewna, że kot zaraz czmychnie. Nie czmychnął. Zrazik z lubością złapał za kocie futro. I zaczął ciągnąć. Już chciałam interweniować, ale zdziwiła mnie totalna bierność kota. Nikt go nie przytrzymywał, mógł uciekać, gdzie pieprz rośnie. Zrazik złapał za kocie ucho. Pociągnął. Myszka nic, patrzyła tylko na mnie wymownie, mówiąc wzrokiem: „No zabierz w końcu tego potwora z mojego łóżeczka”. Zrazik natarł na koci ogon. Myszka patrzyła na mnie spokojnie z oczekiwaniem na moją stanowczą reakcję. Reakcji brak. Kot obrócił się do Zrazika ostentacyjnie tyłem. Wtedy Zrazik z całą niemowlęcą energią zatopił swoje dwa nowiutkie ząbki w kocim pośladku. O, nigdy żadna blendowana marchewka tak mu nie smakowała!
Chwię później kot odszedł wolnym, dostojnym krokiem, z wysoko podniesioną głową. Jego mowa ciała mówiła: „Dobrze, ustąpię temu potworowi. Zrobię to jeden jedyny raz. Ale pamiętajcie, że to moje łóżeczko i jeszcze tu wrócę!”.
Filmiku nie udostępniam z tego względu, że Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami po jego obejrzeniu odebrałoby mi prawa do opieki nad kotem, a sąd prawa do opieki nad dzieckiem. Tak, w napisach końcowych owego filmiku zdecydowanie nie mogę umieścić formułki, że żadne zwierzę nie ucierpiało w  trakcie jego realizacji. W końcu odtwórczyni roli głównej ugryzła kota w zadek.

Epilog

Natomiast z dobrych wiadomości: Myszka okazała się masochistką, bo następnego dnia wskoczyła mi na kolana, kiedy trzymałam Zrazika. Z tego względu pod choinkę kupię jej „50 twarzy Greya”.
A więc na pytanie zawarte w tytule, czy relacja kot - niemowlak to love czy hejt, odpowiadam: Zdecydowanie love. Miłość. Miłość do polarowych kocyków. Na kocyki. I kaszanka.

PS. Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami i Rzecznika Praw Dziecka uspokajam. Od tamtej pory nie dopuszczam do jakichkolwiek sparingów kocio-niemowlęcych. 

sobota, 1 grudnia 2018

Jak efektywnie pracować w domu – dzień z życia freelancera

blogowanie
Akcesoria i udostępnienie miejsca: Daughter & Daughter


W sieci możemy przeczytać wiele interesujących rad, jak zaplanować sobie dzień, by być świetnym blogerem/redaktorem/pisarzem/dziennikarzem czy innym freelancerem i efektywnie pracować w domu. Należy oczywiście wstać skoro świt (mówi się potocznie, że wstajesz z kur…ami, to znaczy, ty wstajesz, a one kładą się spać, obyście się nie spotkali) i zjeść na śniadanie jakąś bardzo czasochłonną pulpę z kaszy jaglanej z zamorskimi owocami i nasionami Goi (tak, tego malarza, nie wiedzieliście, że ma swoje nasiona?), z różnymi cennymi i nie do zdobycia w Biedronce dodatkami (ale bardzo pożywnymi). Taki wpis koniecznie należy opatrzyć zdjęciami owej owsianki czy też jaglanki, kawy latte albo macchiato oraz zdjęciem zadbanych rąk na klawiaturze. A więc wszyscy blogerzy najpierw jedzą sycący posiłek, potem ćwiczą lub biegają, potem jedzą pożywne drugie śniadanie w postaci czasochłonnego smoothie własnej roboty (w międzyczasie wyprawiają dzieci do żłobka, przedszkola, szkoły czy na studia), potem sprzątają chatę na błysk, wietrzą, robią trzydaniowy obiad, znowu wietrzą mieszkanie (jeśli gotowali bigos), przyklejają na klatce schodowej kartkę z przeprosinami dla sąsiadów za ten bigos, wreszcie kładą swoje piękne, zadbane dłonie na klawiaturze i rozpoczynają proces twórczy…. No można wpaść w kompleksy, że nam to tak ładnie nie wychodzi. Ja nie będę gorsza i też podzielę się z Wami mądrymi radami:

1. Ja: Budzik mam zawsze nastawiony na 8 rano. I z zasady nigdy nie wstaję o tej godzinie, bo lubię sobie pospać.
Rada: Każdą minutę, którą możesz przeznaczyć na sen, przeznacz na sen.
2. Ja: Nie jadam pożywnego śniadania. Zazwyczaj rano albo jestem głodna jak wilk i wtedy w pośpiechu rzucam się na kanapkę z serem, albo w ogóle nie jestem głodna i wtedy jem na pierwsze śniadanie kawę z mlekiem i miodem. Na drugie śniadanie to samo.
Rada: Szkoda czasu na przygotowanie wymyślnych owsianek z owocami i nasionami goji, goi czy… czegoś takiego. Twój żołądek i tak otrzyma pogryzioną papkę węglowodanów i białka i nie doceni kunsztu kulinarnego.
3. Ja: Nigdy nie siadam do pracy, gdy mam posprzątane mieszkanie! Myśl o tym, że mam czysto w mieszkaniu, jest tak ekscytująca, że bardzo mnie rozprasza. Gdy mam bałagan, jest mi źle, a gdy pisarzowi jest w życiu źle, to lepiej pisze.
Rada: porządek nie ucieknie, a wena może zwiać. Gdy masz natchnienie, siadaj i pisz.
4. Pisanie cały czas przerywam surfowaniem w sieci. Z zasady czytam same głupie rzeczy – plotki z życia gwiazd, fora dla ludzi brzydkich i blogi instamatek. Dzięki temu pod koniec dnia pracy mam mało napisane, ale dużo w głowie. Głupie rzeczy otwierają mi horyzonty i sprawiają, że czuję się mądrzejsza.
Rada: Jeśli czujesz, że marnujesz czas w sieci, zazwyczaj się nie mylisz. Ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz?
5. Ja: Gdy jest już bardzo późno, zazwyczaj dociera do mnie, że trzeba ogarnąć chatę, polecieć do Lidla i ugotować obiad staremu. Ze względu na to obiady zazwyczaj jadamy o godz. 19, a stary po pracy musi najpierw wtrynić kawał kiełbasy, żeby przeżyć.
Rada: Śpiesz się powoli, obiad nie ucieknie.


Powyższe rady zamieściłam kiedyś jako komentarz na jednym z blogów, gdzie blogerka opisywała nam swój wspaniały, twórczy i bardzo fit dzień. Ktoś napisał miłe komentarze do mojego komentarza. Potem pokazałam mój komentarz i tamte komentarze mężowi, a on wspaniałomyślnie postanowił, że napisze komentarz (pozytywny) do mojego komentarza. Protestowałam, bo wydało mi się to nieco niemoralne. Mąż przekonywał, że napisze. Ja mówiłam, powtarzałam: „Daj spokój, Kaziu!”. A Kaziu jednak się wziął i napisał. Taką miłą niespodziankę postanowił mi zrobić. Przy czym zapomniał, że choć pisał ze swojej komórki, mieliśmy to samo Wi-Fi, a co za tym idzie IP. Sprytna blogerka od razu odkryła naszą przebiegłą intrygę i w komentarzu pogardliwie mnie zhejtowała, że oto piszę sobie sama komentarze J Taką to mąż zrobił mi niedźwiedzią przysługę.

Podsumowując: Pamiętajmy, że jeszcze gorszy niż zły rozkład dnia jest rozkład jazdy PKP. Ale zdecydowanie najgorszy jest rozkład moralny.

Na podobny temat napisałam też:
Aaa początki powieści tanio sprzedam

czwartek, 21 czerwca 2018

Pnącza na balkonie – test na mrozoodporność i kota

kot, wiciokrzew, mięta, winobluszcz
Jestem  grzecznym kotkiem, a jak od czasu do czasu wszamam sobie trochę zieleniny, to świat się nie zawali.



Gdyby komuś przyszło do głowy, że jestem profesjonalnym albo przynajmniej przykładnym ogrodnikiem, to proszę to sobie wybić z głowy. Piszę ogrodowe porady po to, aby tchnąć ducha w najbardziej niepewnego siebie, beznadziejnego i leniwego ogrodnika amatora. Pocieszyć go i wesprzeć. Naprawdę, przy minimum nakładu sił i olewaniu 80 proc. ogrodowych porad z internetu i poradników coś ładnego i tak powinno nam wyrosnąć.

Dzisiaj chciałam napisać, jak moje trzy pnącza przetrwały zimę na balkonie, czyli jak zdały test na mrozoodporność.
Przede wszystkim odpowiedzmy sobie na pytanie: jak je zabezpieczyłam. Otóż wcale ich nie zabezpieczyłam! Nie będę się tu tłumaczyć trudną sytuacją zdrowotną czy też rodzinną. Wszak wykonanie drewnianej skrzyni wypełnionej styropianem nie powinno sprawić trudności nawet niefrasobliwej pani domu. Ale niefrasobliwa pani domu miała do roboty ważniejsze rzeczy. A biorąc pod uwagę, że mieszkam niemalże na polskim biegunie ciepła, postanowiłam zaufać zimie. I w tym roku nas rozpieszczała, ach jak rozpieszczała! Zero jakiegokolwiek mrozu aż do marca. Z zadowoleniem myślałam, jak to mój powojnik przeżyje sobie zimę tak zwanym psim swędem. No, ale w marcu jak, za przeproszeniem, dopieprzyło… Dwie fale kilkunastostopniowych mrozów to było za wiele nie tylko dla powojnika, ale i dla bardziej wytrzymałego na zimno wiciokrzewu. Ech życie… 

kot, wiciokrzew, mięta, winobluszcz
Co by tu dzisiaj sobie zjeść?

Wiciokrzew japoński

Mianowicie mój wiciokrzew w marcu zaczął się okrywać świeżym wiosennym listowiem, które cieszyło oko do pierwszej fali mrozu. Po niej niestety pnącze wyglądało jak mocno przeterminowana mieszanka sałat w plastikowej torebce z Lidla…
Na szczęście, gdy zaczęło się robić cieplej, okazało się, że nie wszystkie pędy przemarzły. Jeden okazał się szczególnie silny i rósł sobie, zaczął wypuszczać listki, rozkrzewiać się. Wyrósł całkiem spory, niestety nie zakwitł. Obecnie jest regularnie podgryzany przez kotkę. W dodatku nasz czterołapy ogrodnik doniczkę z rośliną uznał za pełnoprawny koci tron do obserwacji gołębi i godzinami w niej wysiaduje. Dlatego dół rośliny jest taki łysy. 

Powojnik

Przy pielęgnacji powojnika „gen. Sikorski” na przełomie marca i kwietnia należy usunąć suche pędy. Mój wszystkie miał kompletnie suche, więc został obcięty na zero.

Pod koniec kwietnia z nikłą nadzieję oczekiwałam, że może jakiś mały pędzik przeżył i coś z niego będzie. Najpierw ukazała się mięta, którą w tamtym roku wsadziłam, by powojnik miał zacieniony dół, tak jak lubi. Potem wyrósł jakiś minipęd, ale został zagłuszony przez miętę i ledwo dycha. Więc hodowla powojnika okazała się klapą. Za to mam bujną hodowlę mięty w dużej donicy.

Winobluszcz

Winobluszcz wykazał największą mrozoodporność. Niestety, nasz koci ogrodnik uwielbia go radośnie obgryzać, więc roślina raczej nie osiągnie gigantycznych rozmiarów. Poza tym patrząc jej pędy niechętnie czepiające się pergoli, żałuję, że nie wsadziłam pięknego trójklapowego winobluszczu, co niniejszym zamierzam uczynić.
Obecnie winobluszcz został przeniesiony do góry ze względu na kociego skrytożercę. 

Wnioski

Podsumowując, oprócz mrozów i lenistwa balkonowym roślinom nie sprzyja przygarnięcie bezdomnego kotka. Kotek uwielbia moje pnącza, ale gustuje też w bratkach i nie pogardzi szkodzącym ponoć tym zwierzętom pelargoniami. Raczej więc powinniśmy wybrać – albo hodowla kotów albo roślin.


Na podobny temat napisałam jeszcze tu:

Pnącza na moim balkonie - pierwsze eksperymenty
Bratki - balkonowe czekadełko

Balkon dla początkujących

Cztery lata temu stałam się szczęśliwą posiadaczką balkonu. Ponieważ zaś ciągnie mnie do grzebania w ziemi, a nigdy nie miałam ...