![]() |
Winobluszcz pięciolistkowy czy zaroślowy? |
W tym roku postanowiłam pójść
krok dalej w moim balkonowym ogródku. Przestały mi wystarczać jednosezonowe kwiatki,
które w grudniu lądują na śmietniku. A ponieważ wciąż marzę o gęstej gęstwinie
zakrywającą zielenią wszystko, co brzydkie, więc postanowiłam posadzić sobie
jakieś pnącze. Zaczęłam od spełnienia mojego kwiatowego marzenia i w tym roku
odważyłam się kupić sadzonkę clematisa. Nie obyło się bez problemów.
Clematisa żywot jest niestety niepewny na balkonie niefrasobliwej pani domu. Dlatego postanowiłam dosadzić
sobie jeszcze jakiegoś pewniaka. Tylko jakiego?
Bluszcz? Fajny, ale kojarzy mi się z cmentarzem i ze starymi, ciemnymi i przygnębiającymi parkami.
Winobluszcz? To moje ulubione
pnącze. Uwielbiam je, tak samo jak piosenkę Grechuty „Dzikie wino”. Jesienią na
zachodnim balkonie winobluszcz z pewnością pięknie przebarwi się na czerwono, ale ma jedną
wadę. Na zimę łysieje, a w trakcie łysienia będzie śmiecił na balkonie.
Wiciokrzew? Jest zimozielony,
ładnie kwitnie, do tego kwiaty pachną i są miododajne. Co prawda, nie wspina
się po murze, ale chyba zadowoli się moją balustradą?
Znajoma Ogrodniczka zaoferowała gratis nieograniczoną ilość pędów wiciokrzewu japońskiego, więc wzięłam w ciemno.
Jak nie sadzić wiciokrzewu japońskiego?
Znajoma Ogrodniczka poradziła, by
wsadzić do ziemi końcowki pędów i z pewnością się ukorzeni. Tak więc zrobiłam.
Kilka krótkich pędów wylądowało w donicy. Ale jakoś nie dowierzałam tej
metodzie, więc pozostałe pędy próbowałam ukorzenić babciną metodą w kieliszkach
z wodą.
Cóż, mimo kilkakrotnie
ponawianych prób, żadna sadzonka się nie ukorzeniła, wszystkie zmarniały. Te w
kieliszkach trzymały się świetnie kilka tygodni, ale żaden pęd nie wypuścił
choćby minikorzonka. Postanowiłam więc zainwestować kilka złotych w
ukorzeniacz.
Tak można posadzić wiciokrzew
Zgodnie z instrukcją na opakowaniu ukorzeniacza zrobiłam
małe dołki w ziemi, do każdego wsypałam pół łyżeczki tego tajemniczego pyłku.
Nie mam pojęcia, z czego to się składa, bo na opakowaniu nic nie było napisane.
Zaczęłam przypuszczać, że ukorzeniacz, to jakieś sproszkowane nogi pająka połączone z kwiatem
paproci zerwanym przy pełni księżyca, z dodatkiem ususzonego skrzydła
nietoperza i jadu węża.
Do dołka wsadziłam dwuwęzłowe
sadzonki oberwane z tych, które kilka tygodni stały w kieliszkach z wodą.
Kieliszki włożyłam do zmywarki i zapomniałam o nich. Na drugi dzień, gdy
opróżniałam zmywarkę, usilnie starałam się przypomnieć sobie, co to za popijawa
u mnie wczoraj była? Kto ukradkiem popija wódkę? W końcu z ulgą przypomniałam
sobie, że pijakiem są sadzonki wiciokrzewu.
W każdym razie ukorzeniacz ze
sproszkowanych nóg pająka zadziałał, co ewidentnie jest dowodem na jego magiczny skład. I moje mocno wymęczone już i rachityczne
sadzonki zaczęły wypuszczać maleńkie pędy, choć roślinka się specjalnie z nimi
nie spieszy i rośnie bardzo, bardzo powoli. Ale żyje. To zachęciło mnie do
dalszych eksperymentów ogrodniczych (prymitywnych, co prawda, ale zawsze).
W dzikie wino zaplątani
Znajoma Ogrodniczka ma działkę,
na której walczy z posadzonym tu kiedyś winobluszczem pięciolistkowym (bo go nie
lubi). Co gdzieś w ziemi pojawi się mały pędzik, bezlitośnie go wyrywa. Postanowiłam
więc jakiś przeoczony przez Znajomą Ogrodniczkę pęd wykopać sobie z korzeniami.
Udało mi się znaleźć takie maleństwo i wkrótce wylądowało na moim balkonie,
gdzie już po kilku dniach cieszyło oczy kilkoma listkami. Siła sugestii jest
jednak ogromna. Znajoma Ogrodniczka traktuje winobluszcz jak chwast, i mnie się
on tak zaczął kojarzyć. I choć rośnie jak szalony, jakoś przestał mi się
podobać i patrzę na niego bez sympatii. W dodatku zaczęłam podejrzewać, że mój
winobluszcz to winobluszcz zaroślowy, a nie pięciolistkowy. Dlaczego? Dlatego że za bardzo
nie chce się czepiać ściany, jeno chwieje się na wietrze jak pijany. Jak
odróżnić winobluszcz pięciolistkowy od zaroślowego? Ponoć ten pierwszy ma
czerwonawe pędy, pędy drugiego są od razu zielone. A pędy mojego? Niby
lekko czerwonawe, ale czy ja wiem? Trzeba też sprawdzić, czy wąsy mojego winobluszcza mają przylgi.
Nie mają. No, ale dam mu szansę, może jeszcze te cholerne przylgi wykształci. Bo jak nie, to trafi tam, gdzie jego miejsce. W zarośla.
Przyszło mi też do głowy, że
jednak bardziej elegancki jest winobluszcz trójklapowy i może gdzieś chyłkiem
ukradnę pędzik.
Co to za dziwna roślina?
Niedaleko mojego domu na murze
rośnie sobie ładne pnącze. Wielkie, gęste, imponujące, wiecznie zielone.
Przepiękne. Podeszłam raz bliżej przyjrzeć się, co to jest. Roślina miała
sercowate, duże i bliżej niezidentyfikowane liście, więc została sobie
tajemniczym pnączem. Ale kiedyś w innym miejscu zobaczyłam ową roślinę
przepięknie rozkrzewioną na wielkiej pergoli. Gdy się jej przyjrzałam, niżej, pod sercowatymi liśćmi dostrzegłam listki bluszczu. W pierwszej chwili myślałam, że to jakaś kompozycja pnączy, ale mimo starań nie mogłam się
dopatrzeć, gdzie dziwna roślina rozłącza się od bluszczu. I wtedy mnie olśniło.
Czyżby bluszcz miał dwa rodzaje liści? Sprawdziłam w internecie. Bingo! Eureka!
Odkryłam Amerykę, he he. Bluszcz rzeczywiście ma dwa rodzaje liści. Nie rozwikłałam tylko zagadki, dlaczego nie zauważyłam
tych ładnych sercowatych liści u dziko rosnącego bluszczu w parkach i lasach.
Tak oto empirycznie przekonałam się, że bluszcz pospolity ma liście
dwupostaciowe, co się mądrze nazywa „heterofilia” (pozornie brzmi to jak coś
podobnego do homofobii). Liście u góry są sercowate, a u dołu, powiedzmy,
bluszczowate. Jeśli tak ma wyglądać bluszcz, to i owszem, zmieniam zdanie,
jednak mi się podoba. Dziabnęłam więc pęda, pędem do domu i do ukorzeniacza go! Z lenistwa dałam mu tymczasowe lokum z winobluszczem, jak się przyjmie, to
przesadzę.
Takim to sposobem stałam się
posiadaczem czterech typowych pnączy na balkonie, na razie są u mnie na etapie raczkowania.
Na podobny temat napisałam też:
Pnącza na moim balkonie
Pnącza na moim balkonie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz