środa, 29 marca 2017

Gdy dziecko marzy o szkole muzycznej...


W życiu niektórych rodziców przychodzi taki dzień, taka chwila, gdy ich latorośl, powiedzmy sześcioletnia, mówi:
– Chcę grać na skrzypcach…
Najpierw taki kaprys dziecięcia zostaje zbagatelizowany. Wszak wcześniej słyszeliście już: Chcę latać. Chcę fabrykę czekolady. Chcę mieć prawdziwego konia w domu. Chcę być kucykiem Pony. Więc nie reagujecie.
Ale chęć grania na skrzypcach się powtarza. Dostajecie gęsiej skórki, bo przypomina Wam się film „Tato”. Wizualizujecie sobie kolejne lata spędzone na wydobywaniu z instrumentu czystego dźwięku. Wyobrażacie sobie triumfalne zakończenie czwartej klasy, na którym dziecię z dumą zagra w miarę czysto wlazłkotka…
I mówicie:
– Tak, tak…. Pewnie… Może kiedyś…
Jednak Wasze dziecko w ogniu pytań i manipulacji wydobywa od Was podstępem informację, że żeby grać na skrzypcach, trzeba się uczyć w szkole muzycznej. I jego cel zostaje ukierunkowany:
– Mamo, chcę iść do szkoły muzycznej.
– Kochanie! – śmiejecie się perlistym śmiechem. – Przecież ty jesteś leniwa jak bohater rosyjskiej bajki, ten, co cały dzień siedział na piecu, i rozpuszczona jak dziadowski bicz! A w szkole muzycznej czeka cię ciężka praca, mozolna nauka.
– Będę ciężko pracować – mówi dziecko, nie zdając sobie sprawy z tego, że już skłamało.
– Zapisz mnie do szkoły muzycznej.
Wpadacie w panikę. No tak, co prawda dziecko w wieku lat czterech czysto zaśpiewało „Grande Valse Brillante” Ewy Demarczyk. Ale od tamtej pory słuch o jego słuchu muzycznym zaginął…
Ale nagle przypominacie sobie, że jako dzieci marzyliście, by grać na pianinie, tylko Wasza mama stwierdziła, że macie za krótkie palce… Wylane łzy i lata grania kościelnych pieśni ze słuchu jedną ręką na przygodnie spotkanych rozstrojonych pianinach. W tak upokarzający sposób zmarnował się Wasz talent. Może jednak trzeba dziecku dać szansę, żeby Was nie przeklinało do końca życia?
I przychodzi Wam do głowy pomysł, żeby namówić dziecko na wiolonczelę. Tylko dlatego, że wydaje się Wam łatwiejsza od skrzypiec. Tylko dlatego, że w filmie „Tato” nie było dziewczynki grającej na wiolonczeli.
Zapisujecie dziecko na egzamin do szkoły. Dopytujecie jeszcze w sekretariacie, czy jak się nie dostanie, będzie można zabrać jego zdjęcie z podania…
Z wesołym uśmiechem wychodzicie z sekretariatu, radośnie suniecie korytarzem i nagle natykacie się na pokrytych czerwonym dywanem schodach szkoły na kobietę. W jednej ręce trzyma dziecko. W drugiej wielki tornister. A w trzeciej ręce… tzn. na plecach jak żółw skorupę targa wielką wiolonczelę. Dyszy i sapie, syczy i dmucha. A pot z jej czoła kapie na czerwony dywan.
– Oo! Nie wiedziałam, że wiolonczela jest taka duża – bąkacie zakłopotani. – Może kochanie wolałabyś grać na pianinie, ehe? – mówicie do dziecka ze sztucznym uśmiechem.
– Na skrzypcach.
– Na pianinie.
– Dobrze – dziecko wzrusza ramionami.
Wracacie więc do sekretariatu i przepisujecie dziecko na pianino, czyli fortepian.
Wracacie do domu zadowoleni.
– Ale zaraz, zaraz, czy przypadkiem pianino nie jest cięższe od wiolonczeli?
– Bez obaw! Wasze dziecko i tak nie dostanie się do szkoły muzycznej – podpowiada wam jakiś szatański głos.
– No tak! – oddychacie z ulgą.
Ale mylicie się. Dziecko zostaje przyjęte. Staje nad wami Widmo Kupienia Pianina…

A wracając do pytania zawartego w tytule. Czy posłać dziecko do szkoły muzycznej? Oczywiście, gdy samo o to prosi. Podczas dantejskich scen, które będą rozgrywać się Waszym w domu w związku z codziennymi domowymi posiedzeniami przy pianinie, zawsze będziecie mogli powiedzieć: Sama/sam się o to prosiłaś/łeś.

A jeśli pewnego razu Wasze dziecko podczas ćwiczeń kopnie z całej siły to kupione w bólach pianino, a Wam odruchowo przyjdzie ochota kopnąć Wasze dziecko, to tego nie róbcie. Szczególnie, jeśli mieszkacie w Norwegii albo w Szwecji.

Na ten temat napisałam też:

Czy warto posłać dziecko do szkoły muzycznej?

Jak przeżyć pierwsze trzy lata w szkole muzycznej?

1 komentarz:

Balkon dla początkujących

Cztery lata temu stałam się szczęśliwą posiadaczką balkonu. Ponieważ zaś ciągnie mnie do grzebania w ziemi, a nigdy nie miałam ...