środa, 26 kwietnia 2017

Czy warto posłać dziecko do szkoły muzycznej?



Posłanie dziecka do szkoły muzycznej, podobnie jak użytkowanie okien skrzynkowych i noszenie krynoliny, jest świadomym utrudnieniem sobie życia ze względów estetycznych. Jednak wielu ludzi lubi z różnych powodów utrudniać sobie życie. Przykładem niech będą ci, którzy wchodzą na ośmiotysięczniki po to, by zaraz szybko z nich zejść. Szkoła muzyczna dla większości osób będzie właśnie takim ośmiotysięcznikiem. I niestety, Reinholdów Messnerów wyda niewielu…
Musicie być przygotowani na krew, pot, łzy, histerie, furie, ale z drugiej strony Waszym udziałem będą też chwile szczęścia, wzruszenia i dumy.
Musicie wiedzieć, czego oczekujecie po tej szkole. Czy chcecie, żeby dziecko zostało wirtuozem? Czy chcecie, że było wykształcone muzycznie i po prostu umiało grać na jakimś instrumencie? Nasze podejście i cały pobyt w szkole dziecka zasadniczo będzie się różnił, w zależności od tego, którą drogę wybierzemy. Ja od razu mówię, że na drodze wirtuozerskiej się nie znam. Nie miałam nigdy złudzeń, że moja pociecha okaże się drugą Marthą Argerich, ale myślałam, że chociaż pani od pianina się trochę połudzi. Niestety, nie dała się nabrać…

Kiedy posłać dziecko do szkoły muzycznej?

  1. Kiedy samo tego chce.
  2. Kiedy zdradza wrażliwość artystyczną i różne talenty (niekoniecznie muzyczne, na egzaminie wstępnym i tak zweryfikują, czy dziecko się nadaje do szkoły muzycznej). Zresztą z tego, co zauważyłam, talenty najczęściej chodzą parami i dzieci uzdolnione plastycznie nierzadko są uzdolnione np. muzycznie czy literacko i vice versa. I trudno przewidzieć czasem, jaki akurat talent rozwinie w przyszłości. Szkoła muzyczna to jedyna artystyczna szkoła dostępna od pierwszej klasy szkoły podstawowej (no, może oprócz baletowej). Nawet, jeśli dziecko zdradza talenty malarskie czy pisarskie, to szkoła muzyczna bardzo mu pomoże, wykształcając w nim wrażliwość, ucząc pracowitości, wzmacniając kreatywność.
  3. Kiedy wykazuje wyjątkowy talent muzyczny. W tym przypadku nawet, jeśli dziecko za bardzo nie chce, to warto próbować go do tego przekonać (ale nie zmuszać), ewentualnie na początek zapisać na prywatne lekcje.

Kiedy nie posyłać dziecka do szkoły muzycznej?

  1. Wtedy, gdy dziecko zdecydowanie tego nie chce.
  2. Wtedy, gdy uważamy, że to szkoła jak każda inna i o co takie wielkie halo, to w szkole mają go nauczyć grać, nam nic do tego, pianina nie mamy zamiaru kupować, a junior będzie od czasu do czasu chodził grać do cioci Józi albo poplumka na naszym domowym syntezatorze.

Strrraszne konsekwencje decyzji

Wariant A. Jeśli nie poślemy dziecka do szkoły muzycznej, może mieć o to żal do rodziców, gdy dorośnie.
Wariant B. Jeśli poślemy dziecko do szkoły muzycznej, może mieć o to żal do rodziców, gdy dorośnie.
Ale ponieważ 99,9% dzieci ma do rodziców o coś żal w życiu dorosłym, co za różnica, czy będą miały o jeden żal więcej czy mniej? A może będą miały tylko taki żal, a lepszy taki żal niż jakiś inny.

Szkoła ogólnokształcąca czy popołudniowa?

Popularny jest pogląd, że ogólnokształcąca jest dla bardziej zmotywowanych, takich gotowych więcej poświęcić dla muzyki. Z moich doświadczeń wynika co innego. Szkoły popołudniowej w ogóle nie brałam pod uwagę. Uważam, że jest ona dla świetnie zorganizowanych rodziców i dla dzieci, które bardzo, bardzo chcą grać. Tak bardzo, że po lekcjach w jednej szkole będą chciały jechać do drugiej, w której w dodatku nie da się nawiązać takich więzi koleżeńskich, jak w podstawówce. Szczerze podziwiam dzieci i rodziców ze szkoły popołudniowej, bo wydaje mi się, że im jest ciężej. SM ma tę zaletę, że łatwiej zrezygnować, gdy coś nie idzie. Zastanawiam się jednak, czy to zaleta czy wada. Podejrzewam, że my zrezygnowalibyśmy już po pierwszych trudnościach, a tak ciągniemy ten wózek…

Zalety szkoły muzycznej

1. Rozwija się mózg, czy coś tam coś tam w mózgu, że półkule niby lepiej współpracują czy coś.
Ogólnie ten argument mnie nie przekonuje. Bo czy dziecko z trochę bardziej rozwiniętym czymś tam w mózgu będzie szczęśliwsze, lepsze, łatwiej zrobi karierę? Nie jest to powiedziane, a może być wręcz odwrotnie. Ale wiele osób ceni sobie, że dziecku się coś tam rozwija…
2. Podstawy muzyczne to jak nauka języka obcego.
I to prawda. Język muzyki to najcudowniejsze esperanto świata. Umiejętność czytania kodu nutowego i porozumiewania się tym językiem, to coś, czego ja, laik, ogromnie zazdroszczę ludziom wykształconym muzycznie. Większość dzieci kiedyś podziękuje rodzicom możliwość takiej nauki.
3. Zazdrość. To mój argument. Naprawdę jedną, jedyną rzeczą, jakiej od lat zazdroszczę ludziom, jest umiejętność grania na jakimś instrumencie. I nie jestem żadnym tam zmarnowanym geniuszem muzycznym. Jednak często ogarnia mnie nieprzeparta ochota, żeby wziąć instrument i zagrać, co mi w duszy gra. A mogę sobie tylko zagwizdać.
4. Fajna atmosfera w szkole. Jeśli nie wmówimy sobie, że nasze dziecko jest skończonym geniuszem, nie wpadniemy w konkursowo-rywalizacyjny kierat i nie znienawidzimy wszystkich dzieci, które na popisach grają lepiej od naszego dziecka, to nawet dla rodzica przyjście do tej szkoły jest prawdziwą przyjemnością. Wrażliwe, grzeczne dzieci (jak na dzieci), muzyczka dobiegająca zza różnych drzwi grana na różnorakich instrumentach, na okrągło występy, popisy, przedstawienia… No tak inaczej jakoś, sympatyczniej, mniej szkolnie, bardziej artystycznie, dostojnie.
5. Praca. Obawiam się, że zwykła podstawówka z jej obecnym poziomem nie nauczy dziecko pracy, wytrwałości, konsekwencji, podnoszenia poprzeczki.
A tu bez ciężkiej pracy nie da rady, dziecko ma więc prawdziwą szkołę życia. Z sukcesami i porażkami, z ciężką pracą i jej owocami.
6. Stres. Jestem zwolennikiem teorii, że nic tak nie szkodzi dzieciom, jak próba ochronienia ich przed wszelkimi rodzajami stresu, nawet tak błahymi, jak dostanie gorszej oceny. Wskutek tego rodzice robią wszystko za dziecko i wychowują kalekę społecznego. W szkole muzycznej na pewno stresu jest trochę więcej, choćby ze względu na to, że każdy semestr kończy egzamin, z którego dostaje się uczciwą (mam nadzieję), komisyjną ocenę i to nie opisową, w rodzaju: „dziecko gra na swój sposób pięknie, choć rytmicznie inaczej, indywidualnie i kreatywnie podchodząc do zapisu nutowego”. Oczywiście rodzic za bardzo tego stresu nie powinien dokładać (np. śrubując mu normy ćwiczeń czy próbując pomóc w dojściu do perfekcji za pomocą krzyku i kar), bo może przegiąć w drugą stronę i nabawić dziecko wstrętu do muzyki i grania, a tego się obawiamy najbardziej.

Mity na temat szkoły muzycznej

  1. Szkoła muzyczna zabiera dzieciństwo.
    Moja koleżanka na wieść, że chcę posłać dziecko do szkoły muzycznej, zareagowała mniej więcej tak, jakbym oddawała je do obozu koncentracyjnego. Ja zostałam potraktowana jak nadgorliwa matka-wariatka, która chce zabrać dziecku możliwość spędzenia kilku lat na podwórkowym trzepaku (bo ta koleżanka właśnie te swoje mityczne lata na trzepaku z wielkim rozrzewnieniem wspomina)... Dobra, a więc trzepak kontra gra na skrzypcach. Wyobraźmy sobie zamiast naszego grającego dziecka, dziecko na trzepaku. Czy godzinami z przyjemnością będziemy oglądać, jak dłubie pestki i gada z koleżankami? Czy będziemy z przejęciem opowiadać rodzinie, pokazywać filmiki, jak zrobiło fikołka do tyłu? Oglądać w telewizji konkurs robienia fikołków na trzepaku? Być dumnym z siebie w dorosłym życiu, że nauczyłem się zwisać nogami w dół bez trzymanki i wykorzystywać tę umiejętność?

    A zresztą, pokażcie mi dziś te dzieci na trzepakach, bo ja jakoś ich nie widzę. 
    Dziś dzieciństwo zabierają tablety, smartfony i komputer. Wygospodarowanie pół godziny, a w starszych klasach godziny-półtorej dziennie na grę nie jest żadnym problemem, choć jeśli lubicie często wyjeżdżać na weekendy, a dziecko nie może zabierać ze sobą instrumentu, bo gra np. na pianinie albo harfie, to wymaga to pewnej logistyki (np. lekcja rano w sobotę i po powrocie w niedzielę). Jak od czasu do czasu odpuścicie, to świat się nie zawali, a nauczyciel nie zorientuje. Oczywiście mowa tu o dziecku, które chce szkołę przejść na poziomie przeciętnym, powiedzmy czwórkowym lub piątkowym, jeśli zdolniejsze. Dzieci konkursowe i genialne poświęcają na grę dużo więcej czasu. Na zabawę mają go niewiele, ale coś za coś.
  1. W szkole panuje niezdrowa rywalizacja i zawiść.
    Ja tego nie zauważyłam, może dlatego, że moje dziecko geniuszem nie jest i nie wzbudza żadnych zawiści, a ja sama szczerze podziwiam lepiej grające dzieci. Dzieciaki są super, wrażliwe, kreatywne, grzeczne.
3. Poziom jest niższy niż w innych szkołach.
He, he. A może być jeszcze niższy? Że co, że córka będzie umiała usłyszeć septymę i zaśpiewać trójdźwięk toniczny w gamie as-dur, ale nie będzie miała pojęcia, czy w mejozie telofaza następuje po anafazie czy odwrotnie? Nikt nie przewidzi, jakie informacje jej się w przyszłości przydadzą, zresztą wydaje mi się, że w podstawówce ten poziom raczej jest wyższy niż w zwykłych szkołach, a dzieci mają po prostu więcej roboty. W drugim stopniu następuje dużo większe ukierunkowanie na przedmioty muzyczne i z tego względu inne przedmioty ucierpią. Ale drugi stopień to już dla prawdziwych pasjonatów.

4. Szkoła muzyczna nie jest dla dzieci aktywnych i wysportowanych.
To mit, bo wiele dzieci z OSM uprawia różne sporty, nieraz odnosząc znaczące sukcesy. Nie brakuje karateków, pływaczek, akrobatek i dżokejek. Inna sprawa, że jeśli chowamy małego Blechacza, to lepiej, żeby sobie palców nie złamał podczas uprawiania cross-fitu. Dlatego dla geniuszy zalecamy szachy i basen. 
Aktywne dzieci znajdą czas na sport. A zresztą, z moich obserwacji wynika, że około 10 roku życia najbardziej żywe srebra przerzucają się na tryb osiadły, czego przykładem moja własna pociecha.

A więc czy warto posłać dziecko do szkoły muzycznej? Na to pytanie każdy tak naprawdę musi odpowiedzieć sobie sam, bo każde dziecko jest inne i każdy rodzic jest inny (ale banały sadzę!). Na pewno warto zaryzykować. A czy było warto, okaże się za jakiś czas. Na przykład w dniu, gdy człowiek usłyszy z ust dziecka: Mamo, nie wyobrażam sobie życia bez grania na pianinie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Balkon dla początkujących

Cztery lata temu stałam się szczęśliwą posiadaczką balkonu. Ponieważ zaś ciągnie mnie do grzebania w ziemi, a nigdy nie miałam ...